Z koncertem „Tribute to Andrzej Zaucha” wystąpił w Białymstoku w ostatnią sobotę (15 lutego) Kuba Badach — wokalista, instrumentalista, kompozytor, aranżer, producent muzyczny.
Tuż przed koncertem w rozmowie z Dorotą Sawicką/OiFP:
Dorota Sawicka:Co ma wspólnego Kuba Badach i Andrzej Zaucha?
Kuba Badach: Historię. W 1988 roku trafiłem jako 12-latek pod skrzydła wybitnego band lidera Wiesława Pieregorólki i zacząłem współpracę z jego jazzowym Big Bandem i właśnie w Białymstoku miałem pierwszą trasę koncertową. Jako dzieciak śpiewałem jazzowe utwory, a za mną stała armia topowych polskich jazzmanów. Białystok był pierwszym miejscem, w którym występowałem publicznie z takim Big Bandem. Wracam więc jazzowo do Białegostoku. Ale wracając do historii Zauchy, w tamtych czasach poznałem Andrzeja Zauchę, gdyż graliśmy w kwartecie dosyć egzotycznym, na scenie był Mietek Szcześniak, Rysiek Rynkowski, Andrzej Zaucha i ja. W 1989 roku Andrzej nagrywał swoją ostatnią płytę, która niestety nigdy się nie ukazała. To była płyta z bajkami dla dzieci, z muzyką właśnie Pieregorólki, z tekstem Zbyszka Książka. Przesiadywałem wtedy w studio nagrań, Andrzej był zmęczony nagrywaniem, zapytał czy nie nagrałbym partii chórków, tak też się stało.
Andrzej Zaucha to była postać, którą obserwowałem jako dzieciak, mieliśmy wspólną menedżerkę – panią Ewę Sokołowską. Goszcząc w 2002 roku w Stanach Zjednoczonych, graliśmy z Poluzjantami koncert. To właśnie Ewa Sokołowska powiedziała, że może nadszedł czas, by złożyć hołd wielkiemu artyście. I wtedy ten pomysł zakiełkował, ale ziarno dopiero 7 lat później było widoczne. Bo dopiero w 2008 roku dzięki staraniom Jarka Bema udało się znaleźć wydawcę i dzięki jego katorżniczej pracy, dostaliśmy zielone światło na stworzenie takiego albumu.
D.S: A ile jest Kuby Badacha, w tym co śpiewał Andrzej Zaucha?
K. B.: Kuby Badacha jest bardzo dużo w płycie obecnej „Tribute to Andrzej Zaucha”. Do tej płyty dojrzewałem przez wiele lat i na przestrzeni lat były różne podejścia do tego zagadnienia. A w końcu w 2008 roku zaprosiłem do pracy Jacka Piskorza. Nie chciałem zostać sam z decyzjami odnośnie kierunku muzycznego, potrzebowałem kogoś komu ufam i z kim fajnie ścierają się idee muzyczne. Okazało się, że robimy płytę, która jest hołdem, ale także impresją. Często utwory oryginalne potraktowaliśmy bardzo ostro i przewróciliśmy je do góry nogami. Wiem, że był to odważny, wręcz bezczelny ruch. Ale nie byliśmy w stanie zrobić inaczej. Gdy usiedliśmy do płyty i zaczęliśmy ją tworzyć, teksty i melodie poprowadziły nas w tę stronę. Pochyliliśmy się nad „Bądź moim natchnieniem” . Gdy nie słucha się tego z muzyką, a czyta sam tekst i wyrzuci się ostatnie frazy „a ty smaż, gotuj, pierz…”, to okazuje się, że jest to piękne, przejmujące miłosne wyznanie. I nie jesteśmy w stanie z tego zrobić oryginału, tylko ciągnie nas w stronę ballady ze smyczkami. Ten jeden utwór zdeterminował resztę. Jakoś, na szczęście, mieści się to w idei hołdu.
D.S: Na takie koncerty jak dzisiaj przychodzą różni ludzie. Przychodzą tacy, którzy chcą posłuchać Kuby Badacha, którzy chcą posłuchać dobrego jazzu, ale też tacy, którzy pamiętają Andrzeja Zauchę ze sceny. Zdarza się, że podchodzi do Was po koncercie ten trzeci „gatunek” i mówi: „No co Wyście zrobili?”.
K. B.: Wydaje mi się, że jeżeli ktoś jest rozczarowany, tym co zobaczył, to raczej nie przychodzi do nas, a wychodzi po koncercie wściekły. Na szczęście z głosami totalnej dezaprobaty spotykamy się rzadko. Bardzo cieszy mnie to, że zdarza się, że przychodzą młodzi ludzie, którzy mówią, że nie znali Andrzeja Zauchy, sięgnęli do jego muzyki dzięki naszej pracy. Byli ciekawi , co Badach wykombinował i dopiero po tej płycie sięgnęli do oryginałów. Czasami mówią: „Sorry, ale oryginał jest lepszy”. I to jest wielkie. Po pierwsze, że nie boją się mówić, tego co myślą, a po drugie, że sięgają do tego, co jest esencją naszej muzycznej historii. Utwory oryginalne Zauchy nie goszczą zbyt często na antenach radiowych, choćby dlatego, że się zdewaluowały od strony aranżacyjnej , brzmieniowej. Ale nadal są to utwory, które niosą wielką wartość, jeżeli chodzi o kompozycję, o tekst, melodię. Jeżeli ci młodzi ludzie do tego sięgają, to osiągnęliśmy to, co było naszym celem. Mamy nadzieję, że właśnie dzięki takim działaniom ta pamięć zawsze będzie wieczna.
D.S: Dla zrównoważenia powiem, że płyta ma status złotej.
K. B.: Tak, w kategorii POP, co jest sporym zaskoczeniem. I podobno cały czas bardzo dobrze sprzedaje się. Mam to szczęście, że obłędni muzycy godzą się na granie ze mną i dzisiaj na scenie będzie doborowe towarzystwo. Będzie dużo improwizowania, dużo jazzowych rzeczy.
D.S: Doborowi muzycy, jazz, Andrzej Zaucha i sala filharmonii. I wiem, że to nie jest pierwsza sala filharmonii, w której gracie.
K. B.: Nie pierwsza. To jest nasz wielki sukces, że z naszą muzyką jesteśmy zapraszani w takie miejsca. Coraz częściej nawiązujemy współpracę z filharmoniami i udaje nam się połączyć składy. Dzisiaj akurat gramy sami i mamy nadzieję, że może otworzy to nam drogę do dalszej współpracy i następnych projektów. To jest świetne miejsce do słuchania muzyki, więc lepiej się nie da! Wychodzimy i robimy to, co potrafimy najlepiej, a jeżeli uda nam się przytrzymać ludzi przez cały czas trwania koncertu i nikt nie wyjdzie, no to to będzie sukces.
Sukces był, pełna sala, klimatyczny, liryczny, pełen dobrej energii koncert. Z sali „nikt nie wyszedł”. Były bisy i owacja na stojąco.
Fotorelacja Michała Hellera/OiFP: